Wychodząc na przeciw postulatom zapiekankowym, coby na blogu coś się takiego pojawiło... naści kochani. Oto zapiekanka. Ale inna niż się spodziewaliście:P Wymagająca odwagi... no dobra, może przesadzam. Ale ode mnie odwagi wymagała, jak zobaczyłam ile oleju w to wchodzi. Co ciekawe to bułgarskie jedzonko (znalezione tutaj) wcale nie ocieka tłuszczem jak stare frytki. Sycące, zimowe. Po prostu dobre. I to zarówno świeżo z piekarnika wyciągnięte, jak i odgrzewane (nawet w mikrofali;p). Z czystym sumieniem polecam spróbować.
Co do magikowania potrzebne:
- 600g mąki
- kostka sera feta
- 1 łyżka octu winnego
- szczypta sody oczyszczonej
- szczypta soli
- 1 jajko
- 300 ml wody
- 2 łyżeczki czerwonej czubrycy, łyżeczka słodkiej papryki, 1/4 łyżeczki ostrej papryki... i co kto lubi z przypraw
- 1 szklanka oleju słonecznikowego (na końcu, bo mnie serce boli, ile tego tłuszczu;P)
Magikowanie czas zacząć:
- Z octu, łyżki oleju, mąki i wody ugniatamy ciasto. Jeśli trzeba - podsypujemy mąką, ale ciasto nie powinno być zbyt twarde. Wyrobione ciasto dzielimy na cztery jednakowe części. Rozwałkowujemy każdą w okrągły placek o średnicy około 30 cm. Każdy placek smarujemy z góry olejem. "W głowie" zaznaczamy na środku placka kółko mniej więcej wielkości prowadzimy cięcia od brzegu ciasta do brzegu 'nieistniejącego spodeczka' dzieląc ciasto na osiem części (wygląda jak kwiatek z płatkami;) ). Zawijamy każdy 'płatek' ciasta na środek i tak złożone kawałki owijamy w folię aluminiową i wkładamy na kwadrans do lodówki.
- Gdy ciasto się chłodzi, robimy sobie nadzienie. Mieszamy fetę z jajkiem, sodą i przyprawami. Do smaku, jak kto woli;) Tylko ostrożnie ze smakowaniem, bo soda szczypie;)
- Każdy kawałek ciasta rozwałkowujemy w takim kształcie jakie ma brytfanka/naczynie żaroodporne. Smarujemy naczynie olejem i kładziemy pierwszy rozwałkowany placek. Smarujemy go olejem i kładziemy 1/3 przygotowanego nadzienia. Tak samo robimy z pozostałymi plackami.
- Ostatni, wierzchni placek - dziabiemy widelcem robiąc małe dziurki smarujemy obficie olejem. Nie wierzyłam, ale przetestowałam na własnej skórze - w tej potrawie lepiej dać więcej oleju niż mniej.
- Pieczemy w 180ºC aż się banica pięknie zrumieni (czyli ok. 40 minut, ale trzeba pilnować sobie i zaglądać do niej od czasu do czasu, coby się na wiór nie spiekła).
mniammmm... feta mnie ciągnie... :)
OdpowiedzUsuńCiepłe, zapiekane i z fetą - to lubię :) Kusi mnie strasznie, żeby wypróbować przepis i nawet tego oleju za bardzo się nie boję. W końcu do ciasta marchewkowego też szklanka wchodzi, a mimo to smakuje rewelacyjnie i gdzieś ten olej się po drodze gubi :)
OdpowiedzUsuńNo dobrze, tylko z czym taką zapiekankę podać?
Z dobrym piwem, niezbyt słodkim. Albo z wytrawnym winem. Bo jedzonko ciężkie nieco w ostatecznym rozrachunku. Po prawdzie jednak i bez dodatku rewelacyjnie smakuje, nie domaga się specjalnie żadnej sałatki, czy sosu (mam wrażenie, że sos byłby niejaką profanacją... bardzo bliską profanacji jaką byłoby polanie banicy keczupem:P mówię to - keczupowy potwór;) ).
OdpowiedzUsuńNic do keczupu nie mam i nawet go lubię, ale sam w sobie smak ma dość wyrazisty, więc świetnie pełni rolę zagłuszacza :P Jak np. pizza mi smakuje, to jem samą, a jak jest taka sobie, to wtedy do akcji wkracza keczup. Też więc myślę, że byłaby to jednak lekka profanacja :) Czyli z piwem, powiadasz? Ha, kolejny powód, żeby spróbować :D
OdpowiedzUsuńswoja żaba;)
Usuńto było dobre :)
OdpowiedzUsuń